— Smiej[1] się kiedy chcesz, albo i łaj — mówił Zaręba. — Nie będę mógł długo patrzeć na tę młodą panią, cośmy ją tu przyprowadzili. Żal mi jej okrutnie! Oni ją tu zamęczą. Żywej duszy litościwej dla siebie nie znajdzie.
Przemka Niemka, która mu coś zadała, nie puści tak łatwo, a tę niewinną panią złe babska zadręczą. Słyszałem już, gdy się niepoczciwa Bertocha odgrażała, że jedyną jej piastunkę, którą przywiozła ze Szczecina, wypędzi precz... Zostanie sama — gorzej tu jej będzie niż niewolnicy... Ja na to patrzeć nie chcę!
— A cóż pomoże gdy ztąd pójdziesz? — odezwał się Nałęcz. — Kiedy ci już tak na sercu los tej pani, lepiej żebyś jej tu pilnował i pomagał. A no — tu się zaciął poczciwy Nałęcz — dałbyś temu pokój! Ludzie z tej litości co innego zrobią i jej z tem będzie źle i tobie gorzej być może...
Zamyślił się Zaręba długo.
— Kto wie? słuszność masz może. Zostanę do czasu, zdam się na coś, posłużę... Żal mi tej pani nieszczęśliwej.
— Mnie też jej żal, bo ona tu nie na gody przybyła — dodał Nałęcz — ale co nam się mięszać w sprawy książęce i palce kłaść między drzwi...
Ustała rozmowa.
Ostatni dzień jeszcze turniejów pozostawał,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Śmiej.