Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

zwała się śmiało. — Weźmiecie ją odemnie, to mi życie zabierzecie. Póki sił mych błagać was będę, nie odbierajcie mi jej! nie odbierajcie! Ona mi drugą matką jest i była!
Przemko się nasrożył.
— Ja moje prawa mężowskie mam — zawołał, — które od macierzyńskich pierwsze są.
— Więc chyba śmierci mej chcecie!! — płacząc odpowiedziała Lukierda.
Książe gwałtownem jej wystąpieniem, którego się nie spodziewał, zawstydzony, litość uczuł wreszcie nad rozłzawioną.
Pomyślał, iż ona winną nie była, iż mu ją narzucono, zamilkł; nie nalegał więcej. Sama jednak groźba wywołała płacz taki w biednej niewieście, iż nierychło go utamować mogła. Książe wyszedł, we łzach ją zostawiwszy. —
Orcha powróciwszy, gdy ją tak zastała rozpłakaną i zbolałą, przestraszona chciała dobadać się przyczyny, lecz Lukierda nic powiedzieć jej nie chciała. Złożyła łzy na przestrach, jakiego doznawała zawsze, gdy mąż przychodził do niej.
Szpiegująca Bertocha nadbiegała zaraz podpatrzeć jak się rozmowa skończyła, udając bardzo czułą i troskliwą około swej pani, choć ze złością na nią i Orchę spoglądała.
Książe później przez czas jakiś nie wznowił o piastunce rozmowy. Troskliwa starucha dla