Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wała obcym ludziom, a ci słuchali jej, sądząc, że prawo do tego mieć musiała.
Przemko jęczał na ławę ległszy — niemka biegała, krzątała się, krzyczała.. Patrzał na nią i mimo, że zbolały był, rozjaśniało mu się lice. Śmiałością swą — zabiegliwością brała go za serce.
W więzieniu samotnem przychodziły mu myśli różne, czuł sumienia zgryzoty, miał los swój teraźniejszy za karę Bożą grzesznego życia, kajać się już był gotów, — w tej chwili pokutnicze zamysły poszły precz, Mina je czarnemi oczyma odegnała.
Z jej przybyciem odzyskiwał nadzieję rychłej swobody...
Począł rozpytywać niemkę.
— Cóż ten niegodziwiec prawi! Widziałaś go? Jakeś się tu dostała? Pytałaś go o mnie?
— Wykupu chce, pragnie mu się ziemi, — powtórzyła Mina jak wprzódy. — Ziemi! trzeba mu ją dać!
Przemko się nachmurzył.
— Ziemi nie dam, — zamruczał, — nie dam choćbym tu zgnić miał. — Ziemia to nie moja...
— A czyjaż? — podchwyciła Mina.
— Pradziadowska, ojcowska! kto ją wziął po nich, ten powinien oddać w całości. Jam jej nie przyrobił, a miałbym obrywać! Nigdy!
Mina głową kręciła.