Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Okup dam — rzekł Przemko krótko i sucho.
— Ojciec ziemi chce — odparł Otyły.
— Ziemi nie dam! — prędko zawołał Przemko. Będę gnił tu, a ojcowizny nie pokraję.
Henryk Otyły choć nie proszony usiadł przy więzieniu na ławie i w boki się ujął.
— A jak nazad do lochu wrzucą?
— Wola Boża — rzekł Przemko. — Wojna się raz powiedzie, drugi nie. Co jutro będzie nikt nie wie.
Otyły uderzył go po kolanie.
— Co grzywien dacie? — spytał.
Przemko zwrócił się żywo.
— Mów, co chcesz, dam, co zmogę.
Zaczął się targ między niemi. Mina stojąc w ciemnym kącie słuchała z natężoną uwagą. Stanęło na grzywien tysiącu.
— Ślijcież zaraz do Poznania, aby wam je tu przywieziono albo za granicę, nie puścimy inaczej.
— A rycerskie słowo?
— Eh! eh! słowo wiatr! — rozśmiał się Otyły. — Srebro na stół!
W tem Mina niecierpliwa wyrwała się z kąta. Ujrzawszy ją Henryk się rozśmiał, bo o niej pewnie słyszeć musiał i przypatrywał się ciekawie.
— Po grzywny do Poznania nie potrzeba! — zawołała. — Tysiąc grzywien znajdzie się i w Lignicy dla polskiego księcia!