Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

choć mu się już na nic nie zdał, tylko do smagania nieposłusznej dworni.
Kulawy na jedną nogę, z okiem wybitem, ale silny jeszcze Hans ofiarował się Minę do miasta wieść, pokazać dom Joela i zaprowadzić do Judy.
Z zamku zszedłszy, powiódł ją krętemi uliczkami, w których gęsto stały dworki różne, tak nieporządnie poustawiane, żeby tu bez przewodnika nikt nie trafił.
Uliczki pełne były błota i śmiecia, kałuż, przez które gdzieniegdzie rzucona kładka chwiejąca się, przeprowadzała na drugą stronę. Dworki wszystkie były z drzewa, tęgiemi wysokiemi parkanami poobwodzone, bo żołdactwo dokazywało i broiło, musieli się więc mieszczanie mieć na ostrożności, dobre wrota stawić i parkany mocne...
Na maleńkich placykach widać było gdzieniegdzie szersze szopy, z miejską wagą targową (miednicą) z jatkami, przed któremi wisiały mięsa ćwierci, obówie, pasy i odzieże.
Na okiennicach wystających nieco leżały chleby, stały misy i żywność wszelka. Z pod nich wyglądała czasem głowa starej baby lub mężczyzny w czapce wysokiej.
Uboga ludność snująca się z rzadka, nie wiele się strojem i pozorem od wiejskiej różniła.
W kilku szynkach piwnych i miodowych słychać było pobrzękującą muzykę i okrzyki pijanych