Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

żołnierzy niemców, których tu pełno było wszędzie. Tych sporo śpiewając włóczyło się i w ulicach.
Kulawy Hans prowadził i prowadził tak daleko, że się aż sprzykrzyło niecierpliwej dziewczynie, ale co się obejrzała ku niemu, na przód wskazywał i tak dowlekli się aż do dworku ku wałom przypartego, po nad którym para drzew starych szeroko się rozpościerała.
Tu parkany mocniejsze jeszcze były niż po innych zagrodach, brama dębowa ciężka, furta i okno nad nią jak po zamkach.
Zakołatał Hans i zakrzyczał, aż nierychło coś sunąć się i chlapiąc ku furcie przybliżyło. Ciężka rozmowa trwała znów długo, nim, zamiast wpuścić do środka, nie wysunął się z furty człek chudy, mały, na pół zgięty, ubogo odziany, brudny, z rzadką brodą siwą, którą białemi, kościstymi palcami przebierał.
Nie miał on ani owej czapki rogatej, którą kazano się naówczas żydom odznaczać, ani po lewej stronie zwierzchniej sukni na piersi kółka czerwonego, jakie Synody żydom nosić nakazywały dla odznaczenia ich od chrześcjan, z któremi poufałe obcowanie było im wzbronione. — Sama twarz starego zdradzała pochodzenie wschodnie. Garbaty nos, oczy jak węgiel czarne, cały krój fizyognomji był obcy, ni słowiański ani niemiecki. Żyd zaraz się cofnąć chciał nazad do domu, gdy Mina za rękaw wiszący schwyciwszy go, zawołała.