Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

rać nie umiał. Nie wyprosił się tam nikt, ziemianie zamożni szli teraz jak żebracy w opończach, które im z łaski rzucono. O konie też swe nie śmieli się upominać. Dla księcia najlepszego wierzchowca z pod czeladzi, która z Miną przybyła, wybrano. Inni u mieszczan i żołnierzy marchy pokupowali na porękę, bo grosza nie mieli.
Choć późno już było, gdy wszyscy więźniowie stanęli do drogi gotowi, Przemko chciał zaraz jechać ztąd precz — Łysy dopominał się, aby z nim przepił na zgodę.
Trzeba było przystać na to.
Upokorzony, blady wszedł do izby Przemko. Łysy, jak zawsze leżał na swym barłogu, Sonkę mając po jednej stronie, gęślarza po drugiej, wesół aż do szaleństwa i na pół pijany.
Zobaczywszy księcia, pierwszy mu się pokłonił.
— Zgoda z wami! — krzyknął. — Zgoda! ale drugim się takiemi blaszkami i łupinami ladajakiemi wykupić nie dam. Szczęście masz, że Sonka i Henryk wstawili się za tobą.
Nie waż-że się drugi raz przeciw mnie, bo źle będzie.
Przemko mruknął coś niewyraźnego, a w tem mu kubek podano.
Łysy rękę wyciągnął aby potrącić z nim o swój z którego się wylewało, bo się trząsł cały.
— Dziewkę masz dobrą — odezwał się — hę!