Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Zsiadając z konia, ujrzał ją stojącą, zarumienioną nieco z podniesionemi ku sobie rękami. Wzruszoną była, łzy jej ciekły.
Przemko postrzegł to, ale oznaka przywiązania nie dotknęła go. Nierychło wszystkich obdzieliwszy powitaniami, przystąpił do Lukierdy.
Wyraźnie okazana oziębłość, miała czas jej serce ostudzić, cofnęła się zawstydzona ku drzwiom, a gdy książe zbliżył się do niej, witała go już tak zmięszana i nieśmiała jak dawniej.
Tymczasem ci co z księciem wrócili, rozpowiadali ciekawym kto go i jak uwolnił, komu był winien, że go dłużej w gniłym lochu nie więziono.
Mina urosła w oczach wszystkich, i ci, co jej cierpieć nie mogli, wdzięczni byli, podziwiając jak śmiało i szczęśliwie sobie poczęła.
Przemko powróciwszy swobodny, już tylko gniewem wrzał i odgrażał się zemstą na Łysego.
Wieczorem duchowni, panowie, ziemianie bliżsi, do których doszła wieść o powrocie, zbiegli się na powitanie pana, któy[1] hojnie i wesoło gości przyjmował.
Rozpowiadano sobie o tej bitwie, w której książe ze swemi siłami bił się najdzielniej i temu właśnie winien był, że w środek nieprzyjaciela zapędziwszy się, został przezeń otoczony.

Świadczyli uwolnieni, że rycerstwo polskie walczyło dzielnie, a niemcy mu nawet sprawiedliwość oddawali.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – który.