Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tej wieczornej uczcie Lukierdy już nie było. Zamknięta z Orchą płakała nad sobą i nad tem przyjęciem pogardliwem jakiego od męża w obec dworu całego doznała.
Dla zwiększenia jeszcze jej smutku wpadła złośliwa Bertocha z opowiadaniem gadatliwem i pełnem pochwał dla Miny, która dla pana swego nie wahała się na koń wsiąść, i z Łysym zbójem ząb za ząb się ujadać.
Sławiła ją i przywiązanie jej do księcia, aby Lukierdzie gorzkie łzy wycisnąć.
Orcha w końcu oburzona, musiała napastliwą wypchnąć gwałtem za drzwi.
Zostawszy same, na nowo płakać zaczęły.
— Mnie tu już nie żyć, mnie tu nie wyżyć! — łkała Lukierda — jam tu i sługi nie warta.
Urąga mi się czeladź, wyśmiewają się dziewki, mąż gardzi... Gdybym skrzydła miała, poleciałabym ztąd precz, a! precz!.. poszłabym gdybym mogła, pieszo do dziada, na świata koniec, do ubogiej jakiej chaty, byle spokój znaleść i sromu nie znosić...
Orcha tuliła ją, ale słów na pociechę brakło. Lata nie przynosiły nic, oprócz nowych boleści.
Maleńka tylko garstka ludzi litościwszych szanowała i bolała nad biedną. Do tych należał Zaręba z nieodstępnym druhem Nałęczem. Oba oni, choć chcieliby byli zbliżyć się do księżnej, aby