Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

boru nie było, lub dwór porzucić, czego nie chciał, albo wolę pana spełnić.
Rozpaczając prawie, stanął przed druhem Nałęczem, czekającym co przyniesie z posłuchania.
— Na złość mi jechać z sobą każe — odezwał się. — Rady niema na to.. A że baby coś knują i mojej pani krzywdę jakąś wyrządzą, tegom pewny. Gdybym tu był.. Kto wie? niedopuściłbym może. Dałbym życia kawał, aby tu pozostać...
Nałęcz niebardzo wierząc w przeczucia, uśmiechał się.
— Tobie bo się roi zawsze coś z tej głupiej miłości, która ci się na nic nie zdała — rzekł. — Ileż to lat te baby coś knują, a ty podglądasz, przecież nic nie zrobiły.. Pana się boją, bo choć jej nie kocha, a krzywdy wyrządzić nie da... Bodaj i Minie...
— On! on! — przerwał Zaręba. — Ja go lepiej znam niż ty. Gdy się co stanie, słowa nie powie. A co ona go obchodzi! Dawniej się na stryja oglądał, dziś radby może pozbyć się tej, aby sobie szukać królownej? Pochlebcy mu w to dmą, że mógłby i Cesarską dziewkę zaślubić...
Posprzeczali się z Nałęczem, który nie wierzył niczemu, a Zaręba przy swojem stał, iż coś złego się gotuje.
Wybrali się nazajutrz radzi czy nie z księciem do Baryczy, pocztem wielkim i wspaniałym.