Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Tych, coby się może ujęli, trzymano umyślnie zdala.
Postawiona na straży przez Bertochę dziewczyna i Komornik przychodzących odprawiali odedrzwi tem, że księżna nikogo widzieć nie chciała i puszczać nie dozwoliła.
Oprócz tych stróżów bezlitośnych więcej nikogo nie widziała Lukierda.
Dni kilka się tak przewlekło, gdy ranka jednego powracając z kościoła księżna usłyszała na zamku wrzawę połączoną z lamentami i płaczem. Nie wiedząc co się jeszcze straszniejszego stać mogło nad to co było — przerażona postradała prawie przytomność.
Zamek rozlegał się wołaniem i wyrzekaniem.
Wszystkie sługi odbiegły księżnę.
W dziedzińcu widać było ludzi łamiących ręce i rzucających się na wszystkie strony, zbrojącą się załogę, wydających rozkazy dowódzców... Zamykano wrota...
Starszyzna otaczała dworzec biskupi. Widocznem było, że wypadek jakiś groźny trwożył wszystkich...
Lukierda mimowolnie pomyślała, iż mężowi jej coś stać się mogło.. O niej zapomnieli tak ludzie, jakby jej na świecie nie było. Prześladujące ją nawet niemki zbiegły, widziała je zawodzące i rozpłakane w podwórzu.
Wynijść nie śmiała, aby pytać, drżące usta