Miesiącami przeciągało się więzienie Przemysława.
Dowiedziano się w Poznaniu, że Leszek i Mszczuj, mszcząc się za niego ogniem i mieczem zniszczyli Wrocławia okolice, ale zamku obronnego wziąć nie mogli. Spustoszenie było wielkie, straty ogromne, a Henryk tem uparciej dopominał się ustępstwa ziemi jako wynagrodzenia.
Przemysław nic dać nie chciał. Wojewoda i Kasztelan niepokojąc się przedłużonem bezpaństwem, ziemian zwołali na radę.
Znaczniejsza część domagała się, aby książe kawał ziemi dał, zaklinając się, że ją odbiorą rychło.
— Nie zechce on — wołali — my pójdziemy sami i odzysczemy, co nasze.
Tomisław Kasztelan w poselstwie wyruszył do Wrocławia. Mąż był poważny, który w dworskie sprawy pomniejsze się nie mięszał. Dowiedziawszy się iż jedzie, Mina pobiegła doń, aby jej pozwolił do orszaku się przyłączyć, polegając na tem, że raz już wywiodła Przemka z niewoli.
Tomisław przyjął ją pogardliwem uśmiechem.
— Nie wasza to rzecz — odezwał się — pilnujcie krosien i kądzieli.
— Jam kądzieli nigdy w ręku nie miała! — hardo odparła Mina.
— Tem ci gorzej — rzekł Tomisław. — Niewiastą być nie umiałaś, a mężczyzną nie możesz. Ani mnie przystało panu miłośnice wodzić.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.