Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Książe spojrzawszy na nią — niemy, uląkł się tego widma tak zmienionego, że w niej prawie Lukierdy poznać było trudno.
Resztki młodości znikły, była to istota przeobrażona w posąg nieczuły.
Gdy powoli zaczerwienione oczy podniosła nań, przeszyły go do dna duszy, Nie było w nich wymówek, ani skargi, ale śmierć niemi patrzała...
Uląkł się tego żywego trupa.
Zdala czatowała ciekawa pierwszego spotkania Bertocha. Nie rozumiała co się działo. Widziała ją zastygłą, jego ze wstrętem jakimś prędko wychodzącego z izby...
Skinął na niemkę, która czekała.
— Coście z nią zrobiły? — zapytał.
— My! my! — żywo rękami poruszając krzyknęła Bertocha. — My? Ona sama nie my temu winna! Wypłakuje oczy za tą starą czarownicą, pijaczką która się nie wiedzieć gdzie podziała...
Przemko spojrzał surowo, Bertocha zarumieniła się i nie pytana przysięgać się zaczęła.
— My! my nie wiemy nic! Stara poszła gdzieś — przepadła!!
Książe już nie słuchał...
Wieczorem poszedł do Miny; ale z drogi dwa razy się zawracał. Szedł, ciągnął go nałóg, a wstręt miał i obawę. Wreście nie oparł się pokusie, pospiesznym krokiem wpadł do niej, lecz