Potrzebował ludzi do rady, coby go zrozumieli i poparli. Wojewoda Benjamin, Tomisław kasztelan mówili mu o tym małym kawałku Polski, którą on trzymał; — niewola u Henryka, może chciwość panowania na większym obszarze księcia Wrocławskiego, nauczyły go więcej pragnąć, patrzeć dalej. —
Nie miał się powierzyć komu...
Niepokój ten ducha, któremu ciasno było i duszno wszędzie, potrzebującego się wylać, znaleźć sprzymierzeńca, pomoc, radę — nazajutrz zaraz wygnały go z domu.
Jechał bez celu prawie, niewiedząc dokąd, z kilką ludźmi tylko, tym co go pytali o kierunek podróży, odpowiedzieć nieumiejąc. Łowów nie chciał, towarzystwo zwykłe ciążyło mu — tęsknił za zmarłym stryjem, który byłby go jeden zrozumiał i pocieszyć umiał.
Ks. Teodoryk jako ojciec duchowny, czuwający nad księciem, zaniepokojony był tym stanem jego, nie mogąc dobadać przyczyny. Lękał się i o siebie, aby nie popadł w niełaskę. Nieśmiało ofiarował się towarzyszyć.
Przemko odmówił pół słowem.
Za murami zamku spotkał kanclerza Wincentego proboszcza poznańskiego. Był to kapłan cichy, nie dworak natrętny jak Teodoryk, milczący, rozważny, więcej z księgami niż z ludźmi żyjący. Szedł pieszo na zamek z agendą w ręku.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.