Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Przemko, który tylko co Teodoryka odprawił, jego zatrzymał.
— Książe Wincenty — odezwał się — jesteście mężem dobrej rady. — Jeżeliście nie znużeni, siądźcie na spokojnego stępaka i jedźcie ze mną. W polu człowiek się swobodniej rozmówić może, a jam długo w murach siedział i te mi się sprzykrzyły. Ciężko mi na duszy. Mój ojciec duchowny zbyt powolny jest, nadto potakujący — wy mi prawdę rzeczecie, ja jej potrzebuję...
Ks. Wincenty, który choć miał zaufanie pana swego, szczególnych łask jego nie posiadał nigdy, zdziwił się nie mało. Wracał do domu i w żadną podróż puszczać się nie myślał, lecz usłyszawszy rozkaz pana, ze skwapliwością wielką oświadczył się gotowym do podróży.
Na skinienie księcia, konia mu podano. Dwór pozostał opodal nieco. Przemko zbliżyć się kazał kanclerzowi. Twarz miał posępną i zmęczoną.
Wyjechali w pole na ów gościniec pamiętny, który niegdyś wytrzebiono za Chrobrego, gdy Cesarz Otto pielgrzymował do Gniezna.
Książe zwrócił się do towarzyszącego mu w milczeniu kapłana.
— Ojcze mój, — rzekł — słuchajcie, bo się wam wynurzę jak na spowiedzi. Dusza moja potrzebuje tego. Więzienie, największa męczarnia dla człowieka ma też swe błogosławieństwa, zasiewa ono w nas myśli, któreby wśród burzliwe-