jakbym pragnął. Ale pod tą koroną zestrzeliłyby się wszystkie promienie starego królestwa, dziś rozpierzchłe... Królestwa, które jest teraz trupem zjedzonym przez robaki, a mogłoby być światłością wielką!
Kanclerz słuchał pilnie i nasłuchać się nie mógł, tak nowem to było z ust Przemysława, który rzadko dawniej o poważniejszych mówił sprawach, a pańskiego tyle tylko w nim widział, iż naśladując Ottokara Czeskiego, świetnie i wspaniale występować lubił, co mu za złe poczytywano, bo małe księztwo nie starczyło na przepych, jakim się otaczał.
Inny, nowy Przemysław stał przed nim, któremu nie dowierzał jeszcze, czy mu się w oczach nie odmieni.
Jechali tak coraz dalej, a książe pytał Wincentego, czyby znużonym nie był.
— Nie czuję się wcale zmęczonym, boś mnie W. Miłość pięknemi orzeźwił słowami.
— Jak myślicie — odezwał się książe — rychło-li będzie obsadzona katedra w Gnieźnie?
— Jeden Bóg wie — rzekł kanclerz — zabiegi są tam wielorakie... Być bardzo może, iż żaden z naszych nie osiędzie na katedrze Ś. Wojciecha, a naślą nam z Rzymu Włocha lub Francuza... Teraźniejszy Ojciec Św. cały być ma Francyi oddany.
— Niech Bóg nas uchowa od tego — przerwał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.