Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Przemko. — W takim razie Włościbor już lepszy! Kapituła może słuszne swe żale wynurzyć przed Papieżem...
— Do Rzymu! daleko! — westchnął ksiądz Wincenty.
Jechali milczący.
— Ojcze Wincenty — rzekł książe badając go oczyma. Nie zdałożby ci się dla kościoła, dla kraju, dla mnie, odprawić podróży do apostolskich progów, aby tam zanieść prośby i skargi nasze?
Kanclerz spojrzał zdziwiony.
— Maluczki jestem — rzekł — głos mój tam ważyć nie będzie. Pojadę ja, rozniesie się wieść, pobiegną drudzy.. a trzeci wśród nas wciśnie się i infułę pochwyci.
— Dla czegóż wszyscy o tem wiedzieć mają dokąd jedziecie i po co? — odezwał się książe. — Jabym wam dał listy moje i prośby do Ojca naszego.., mówilibyście nie od siebie, ale za mnie. Bóg wesprze cię swą opieką. Sprawa wielka i ważna. Przedstawcie Papieżowi jako to królestwo, które hołduje jemu, rozerwane jest, i że wydarte będzie Rzymowi, a dostanie się Cesarstwu, jeśli mąż silnej dłoni i rozumu bystrego nie siądzie na stolicy.
— Ale zkądże tego męża weźmiemy? — spytał ks. Wincenty — czy W. Miłość masz kogo w myśli?
Przemko oczy zwrócił w niebo, jaby w nim rady szukał.