Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Chrobrego koronę... Wynijdzie ona z grobu i zmartwych powstanie!
Oczy mu się lśniły, patrzał jak gdyby już ją miał na skroni.
— Jedziesz do Rzymu? — spytał milczącego Kanclerza.
— Spełnię rozkazy wasze — odpowiedział chłodno kanclerz — chociaż tej wiary jaką was Bóg obdarzył nie mam w sobie! Czyńcie ze mną co się wam podoba! Pozwólcie jednak przypomnieć, że ojciec wasz duchowny ks. Teodoryk do tego poselstwa zdolniejszym byłby nademnie. Zna lepiej obce kraje, bystrzejszym i przebieglejszym jest.
— Tak — rzekł Przemysław — ale mnie prawego i nieugiętego potrzeba posła, a on miękki jest i powolny do zbytku... Widzisz, że przed nim duszę moją odkrywając w sprawach innych, w tej mu się otworzyć nie chciałem. Prawości waszej potrzeba mi. Pojedziecie wy albo nikt. Nie darmo Bóg was dziś na mej drodze postawił.
Ks. Wincenty, na którego to nagle spadało niespodzianie a dziwnie, zafrasowany był wyborem, jaki go spotkał. Uśmiechało mu się jak każdemu duchownemu zobaczyć apostolską stolicę, spełnić tak wielkie posłannictwo — obawiał się, czy mu podoła.
— Jeśli możliwem to — odezwał się cicho —