Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

nie jej zechce stawać, bo i ją i jego posądzić i skarżyć gotowi.
Zaręba wprawdzie nie wiedział co począć i jak bronić, ale się zaklinał, iż gotów choćby szyję dać dla księżnej.
— Szyję dać to najłatwiej — szepnął Nałęcz.. — baby się o to postarają, byleś na zawadzie stanął.
— Niech się dzieje co chce! — krzyknął Zaręba.
— A żeśmy pobratymy — dołożył spokojnie Nałęcz — rozumie się, że co tobie, to i mnie...
Posprzeczali się, pogodzili i uścisnęli.
— Ha! ginąć to ginąć! — rzekł Nałęcz — nie tak że to słodka rzecz życie. Bóg z niem...
Siedzieli gwarząc o tem do późnej nocy, a nazajutrz rano Zaręba już się kręcił podpatrując, co się działo około niewieściego dworu.
Widział że Mina latała wielce rozgorączkowana, naradzając się z Bertochą, lecz podsłuchać nic nie mógł.
Z rana ledwie już iść mogąc, Lukierda powlokła się do blizkiego kościoła, a po drodze zatrzymywać się kilkakroć musiała, bo jej tchu brakło.
Z pod zasłony jakby żałobnej, białej (bo taką noszono na głowie), widać było lice zbladłe, wychudzone i zwiędłe...
Zaręba, który za nią szedł i miał czas się przy-