Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzeć, wrócił oszalały z gniewu; kląc niemki i złorzecząc księciu.
W ciągu dnia biegał ciągle wyglądając, czy nie wraca, ale go nie było i trzeciego dopiero przyjechał z Gniezna, ale natychmiast zamknął się z ks. Wincentym i Tylonem.
Ks, Teodoryk zazdrośny i niespokojny kręcił się także, chcąc pod jakimś pozorem wcisnąć, ale książe grzecznie się go pozbyć umiał.
Późno już miał Przemko kłaść się na spoczynek, odmówiwszy z ks. Teodorykiem wieczorne modlitwy — gdy Zaręba stanął u progu i począł się domagać o posłuchanie sam na sam.
Dość niechętnie — zawsze w nim widząc nieprzyjaciela — książe się zwrócił ku niemu.
Zaręba skłonił się.
— Niech mi wolno będzie, — odezwał się, — przypomnieć W. Miłości służby moje wierne od dzieciństwa.
— Nie wypominajże ich! — odparł książe opryskliwie. — Mało ci? czego chcesz?
— Nie przyszedłem o nic prosić — rzekł Zaręba dumnie, — o jedno tylko, abym pana w was miał, którego bym mógł miłować i szanować. —
Przemko zwrócił się oburzony tą zuchwałą mową.
— Szalony jesteś! — krzyknął. — Ty!
Zaręba się nie cofnął.
— Com rzekł gotówem powtórzyć — zawo-