Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

I rzuciwszy się na sługę, Przemko pochwycił go za gardło. Zaręba całej mocy, jaką nad sobą miał zażyć musiał, aby nawzajem nie porwać się księcia.
Lecz gdyby rękę podniósł tylko, wiedział że to życiem przypłaci.
Zcierpiał więc, twarz mu krwią nabiegła —
Przemko ochłonął, puścił go i silnie pchnął od siebie.
— Dziękuj Bogu — krzyknął trzęsąc się od gniewu — dziękuj Bogu, że wyjdziesz ztąd cały!
Od tej chwili żebyś mi się niepokazywał na oczy! Precz z dworu! Jeżeli jutro zobaczę cię na zamku, każę rzucić do jamy, z której nie wynijdziesz żywy...
Precz! precz! — powtarzał coraz głośniej miotając się od gniewu.
— Idę — ponuro odparł Zaręba — a no — słowo między nami ostatnie. Pamiętaj książe, jeżeli dasz tę nieszczęśliwą o śmierć przyprawić — takąż śmiercią sam zginiesz!!
Dokończywszy słów tych, które Przemysława na chwilę skamieniły, — bo stanął niemy rażony jak posągi — Zaręba otworzył drzwi i wybiegł.
Nie myślał nawet o tem, że ścigać go mogli, że mu niebezpieczeństwo groziło — nieprzytomny był. Wprost wpadł do izby swej i chłopcu konia osiodłanego podawać kazał.