Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Nałęcz drzemiący już zerwał się z ławy, łoskot posłyszawszy, a gdy zobaczył druha z twarzą wywróconą, z oczyma pałającemi, pochwycił go oburącz wołając:
— Co się stało?
— Nie strzymałem się — począł głosem przerywanym Zaręba — bluznąłem księciu w oczy! Zagroził mi wygnaniem, jamą, śmiercią, precz iść muszę.. Gdy się opamięta albo mnie da ściąć lub..
Nałęcz nie dosłuchawszy do końca pochwycił ze ściany hełm swój i miecz, przypasując go spiesznie.
Nie odezwał się ani słowa, lecz widać było, że chciał, bez namysłu, losy przyjaciela podzielać.
Zaręba ani go pytał ni strzymywał... Nie mówiąc do siebie poczęli chwytać co mieli najdroższego ze ścian i skrzyń, nie mając czasu wszystkiego zabierać.
Co śpieszniej trzeba było z zamku uchodzić.
Zarębie już konia wiedziono i pod oknami tentent kopyt słychać było, gdy Nałęcz do stajni pobiegł po swojego. Zarzucił nań pierwsze lepsze siądzenie po ciemku, dosiadł go i z szopy wyjechał. Zaręba czekał nań nie ruszając się z miejsca.
Kłusem podążyli ku wrotom już zamkniętym, ale Zaręba otwierać je kazał, i zaledwie wymknąwszy się za nie, oba wczwał puścili się jedną drogą.
Książe stał jeszcze rozmyślając co pocznie,