Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

wyobrażała sobie, iż to co się z nią działo, marzeniem było, a sny jej prawdą.
Mina i Bertocha stawały zdumione, gdy czasem przy nich, oczy zamknąwszy nucić zaczęła, płakać i jakby z niewidzialnemi rozmawiać duchami.
— Czarownica jest jak Orcha! — mówiła Bertocha.
— Nie, tylko rozum straciła — odpowiedziała Mina. — Schnie to stworzenie, szaleje a zdechnąć nie może.
I po za nią stojąc pięści podnosiła do góry, jakby dobić ją chciała.
Śmiechy i groźby niewiast, już na niej żadnego nie czyniły wrażenia. — Nie widziała i nie słyszała ich — patrząc w te światy swoje, w których cała była.
Po upływie dni kilku, Przemko, który teraz zarówno obu, żony i kochanki unikał — ciekawością może wiedziony, wszedł do Lukierdy, właśnie w jednej z tych chwil widzeń i marzeń, co ją odrywały od ziemi.
Wejście męża przebudziło ją — wstała.
Spojrzała nań milcząc, oczyma przeszywającemi, obłąkanemi i zachwiawszy się na nogach, musiała upaść na siedzenie.
W Przemysławie widok jej zamiast litości, gniew wywoływał.
— Tęsknisz pewnie za straconym kochankiem! zamruczał szydersko.