Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Lukierda nie zdawała się rozumieć.
— Kochankiem? — odezwała się po namyśle. — A któż takiego trupa jak ja kochać może?
Wyciągnąwszy ręce wychudłe, odsłoniła twarz bladą i spojrzała z pogardą na męża.
— Czyż mnie jeszcze zwalać trzeba — odezwała się — aby mieć za co dobić? Wszak i tak mnie zamęczą! Dajcie mi czystą umierać! albo.. albo.. (podniosła się składając ręce) a! dajcie mi pieszo, boso iść ztąd precz! Nic nie wezmę, nawet sukni, którą z sobą przyniosłam.. nic — pójdę o żebranym chlebie! Przyjmą mnie swoi, albo dobrzy ludzie! Są dobrzy na świecie. Nie męczcie mnie, puśćcie...
Płacz miała w głosie, Przemko, słuchając uśmiechnął się gniewny.
— Któż cię tu męczy? — mruknął.
— A! wszyscy! Ściany, ludzie.. powietrze, woda.. wszystko — zawołała nie patrząc na niego, jakby sama do siebie. — A! i piastunkę starą, co mnie broniła.. zabili!
Książę się burzyć zaczynał.
Zatrząsł się, słuchać już nie chciał, wybiegł uderzywszy drzwiami.
Bertocha z Miną, drogę mu zabiegły.
— Ona szalona jest! — poczęła Mina widząc zagniewanego pana. — Zawodzi ciągle żale, aby ludzie słuchali i litowali się jej, a księcia nienawidzili!