Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

nienie! Zwadziłem się z panem moim, ale sromać się nie mam czego.
Bezlitośny jest, a życie w jawnym grzechu. Nie napominają go inni, że żonę nieszczęśliwą daje na łup nierządnicy — serce mi się ścisnęło widokiem cnotliwej pani — rzekłem mu prawdę w oczy i przed gniewem uchodzić muszę.
Włodek i Ojczulo, który choć niemiec, mowę polską rozumiał, słuchali pilnie.
— Pięknie mówicie! ho! ho — odparł stary — ale mi się to coś dziwnem zda, żeście tak księżnę cnotliwą umiłowali, a panu się stawili jeżem! Są tam duchowni ojcowie przecie...
— Duchowni są a milczą — zawołał Zaręba — więc gdy ludzie nie mówią, kamienie krzyczeć muszą. Com uczynił, nie żałuję tego ani się wstydam. Pan jest bez serca, okrutny, a księżna już zamęczona przez niepoczciwych...
Ojczulo przysłuchiwał się modląc po cichu.
Włodek na dwór u wrót wskazał i rzekł krótko:
— Idźcież spocząć!
Z tą odprawą dumny Zaręba, nie czekając dłużej, zawrócił się nasępiony, skinąwszy na towarzysza i poszedł kędy mu wskazano.
— Hę? — odezwał się idąc do Pawłka — my tu pono długo nie będziemy popasali. Wytrwać będzie trudno. Z biedy i pod suche drzewo człowiek się chowa.
We dworku pod wrotami zimno było, pusto,