Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

niegościnnie... Służba chodziła milcząca i jak wystraszona.
Ledwie legli spoczywać, gdy dzwonek się dał słyszeć do obiadu.
Rzędami znowu szły dziewczęta i chłopcy, którym zdala goście się przypatrywali; dziewczęta z głowami pospuszczanemi, ręce na piersiach poskładane, chłopcy podobnie.
Wszystko to we drzwiach dworu znikło.
Nie wiedzieli jeszcze czy i oni dzwonkowi posłuszni być mieli, gdy ich do stołu wspólnego zawołano.
W ogromnej izbie, której całą ścianę wielki krzyż czarny zajmował, opodal od siebie ubogo nakryte stoły czekały na biesiadników. Około drzwi z jednej strony dziewczęta już stały różnego wzrostu, ale w jednej odzieży, z włosami krótko poostrzyganemi, z drugiej chłopcy bosi i w trepkach. Z boku podwyższony pulpit czekał na lektora.
Na stołach już stały misy i mało co kubków drewnianych, a że dzień postny był, zdala zachodziła woń mąki i oleju.
W głębi Ojczulo i Włodek, czekali na gości aby siąść. — Tym czasem wyrostek z bystremi oczyma, z głową już wygoloną jak u mnicha, zabierał się do czytania, a raczej do opowiadania językiem łamanym i mało zrozumiałym, co przed sobą miał po łacinie.
Zaręba i Nałęcz patrząc na ten osobliwy