Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

klasztor, weszli, i na wskazanych przy gospodarzu miejscach stanęli, Ojczulo mruczał już Benedicite i żegnał stoły.
Milczenie panowało w jadalni, gdy dokończył, usiedli wszyscy.
Zaręba spojrzał co na misach stało, bo byli głodni. Post był. — Kasza z olejem, polewka owsiana z kluskami i małe płotki przyskwarzone w oleju a mocno cuchnące — składały całą zastawę.
We dzbankach woda stała i piwo cienkie.
Zaczęto pożywać a Zaręba do chleba się zabrał, choć czarny był, bo mu się najpożywniejszym wydał.
— Nie zasmakuje wam jadło moje — rzekł uśmiechając się Włodek. — U nas post, grzechu pod moim dachem nie ścierpię, jedzcie co Bóg dał.
W milczeniu dziewczęta z jednej, chłopcy z drugiej strony chwytali z mis co mogli, kromkami chleba pomagając sobie zamiast łyżek, chlepiąc i chrupiąc.
Wyrostek przy pulcie plótł jąkając się, czego pewnie sam nie rozumiał — słuchali wszyscy.
Jedzenie nie trwało długo, bo z mis znikło wszystko co na nich stało, a nowych nie przyniesiono. Ojczulo powstał dziękczynną odmawiając modlitwę. Dziewczęta ustawiły się w rząd i pociągnęły pierwsze, chłopcy w pewnem oddaleniu za niemi.
Zostali tylko Ojczulo, gospodarz i goście.