witać syna. Był to jego najmilszy, którego on tak kochał, że mu nawet jego światowe usposobienie przebaczał, mówiąc, że mu nawrócenie wymodli.
Ścisnął go za kolana Tomko, a ten drżąc, głowę mu ujął i całował.
— Cóż, już na łowy, od rana? a mszy słuchałeś?
— Nie zdążyłem na nią — rzekł Tomko.
Włodek, milcząc na gości ukazał, jakby chciał powiedzieć — Uwolnijże ty mnie od nich.
— Ja Pawłka i Zarębę do siebie namawiam — zawołał domyśliwszy się Tomko. — Oni tu u was umrą z głodu i tęsknicy.
Stary poruszył ramionami.
— Poganieście wy wszyscy, poganie — rzekł. — Gdybyśmy my się za was nie modlili, Pan Bóg by tę ziemię karał srożej jeszcze...
Westchnął; ale spojrzawszy na syna, wnet poweselał. — Ściskał go, przyglądał mu się z widoczną pociechą. Piękny był, życia pełen. Myśl pobożnego ojca mimowoli tą bujną młodością się radowała.
— Do stołu ja ciebie i tych gości dziś nie wzywam — mruknął po namyśle. — My dziś z suchotami, a ty, poganinie, z ojca i z postu i z nas gotóweś sobie drwiny stroić. Przyślę wam tu co przekąsić... gubcie dusze, ale niech ja na to nie patrzę.
U nas dziś suchoty.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.