Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, ojcze kochany — odparł Tomko — a ja za pozwoleniem twem sam pójdę do piwnicy i na kuchnię pogospodarować.
— Idź, ale bez pozwolenia — rzekł Włodek.
Dano do dworku dnia tego obficiej jadła i lepszego — co Tomkowi zawdzięczali. Po obiedzie rannym, pożegnali gospodarza, i wyruszyli z Nałęczyna.
Młody zawiózł ich do swojego dworu. Nowy on był na wydartych świeżo trzebieżach w puszczy, nie obronny, bo las do koła go osłaniał. Mało się tu najazdu obawiano. Dostatnio było na nowosiedlinach, wesoło i ochoczo.
Wyszła przeciw przybywającemu młoda żona Sulisława, nie wiedząc, że gości z sobą prowadził. Zobaczywszy ich skryła się zaraz, bo po domowemu odzianą była, a do obcych musiała wystąpić inaczej. I przyjęcie ich też dostatniejsze nakazać trzeba było niż chleb powszedni.
Zaręba tu odżył i poweselał dopiero, gdy siedli za stół dobrze zastawny, do którego wyszła piękna i strojna gospodyni, którą małżonek tak miłował, że jej to i przy obcych okazywał.
Zaczęła się rozmowa o dworze, o Lukierdzie, o życiu Przemysława. Zaręba z serca mówił i gorąco, a młoda pani płakała rzewnemi łzami nad losem księżnej. Tomko się oburzał.
— Twoja sprawa — rzekł w końcu — nasza sprawa! Nałęcze i Zarębowie razem pójdą mścić