Ta strona została uwierzytelniona.
Kanclerz Wincenty wyjechawszy z Poznania po cichu, tak że mało kto z bliższych wiedział o jego podróży, ściągnął pierwszego dnia na nocleg do wsi kościelnej, w której na probostwie chciał spocząć.
Zbliżając się do plebanii — zdziwił się i zasmucił widząc ją otoczoną mnogim ludem jezdnym, który tylko co z koni zsiadał. Domyślał się, że ktoś dostojny zawitać tu musiał, bo i ksiądz i klechy jego i co było czeladzi, zwijało się około domku, jakby głowy potracili.
Orszak bardzo wspaniały z cudzoziemska się przedstawiał, pańsko, świetnie, a nie można było na pierwszy rzut oka rozpoznać do kogo należał, świeckiego czy duchownego pana, bo wśród niego zbroi i sutann po równi było. Noc się zbliżała