Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

ognisku się ogrzewał, ledwie się mógł przezeń przecisnąć.
Poziębli ludzie, gwarzyli u komina wielkiego dosyć wesoło.
Z po za drzwi do pierwszej izby wiodących, słychać było głośną rozmowę.
Kanclerz, choć niemałego znaczenia osoba duchowna, wyglądał dosyć skromnym i pokornym, nie bardzo więc nań zważano.
Nieśmiały pomimo wieku wahał się czy ma bez oznajmienia wnijść do środka, gdy młody Wikarjusz mu się nastręczył, który biegł właśnie do klechów pocoś wysłany.
Znał on księdza Wincentego z Poznania, wiedział jakie stanowisko zajmował i zdumiał się zobaczywszy go tak pokornie stojącego w sieni.
Sądził zrazu, że należał do towarzystwa nominata. Chciał mu drzwi otwierać, gdy go ks. Wincenty zatrzymał.
— Ja wprost z Poznania jadę — rzekł. — Tylko co przybywam, i tylko co się dowiaduję o Arcybiskupie, oznajmijcie mu o mnie.
Zaledwie Wikariusz spełnił to polecenie, gdy proboszcz już wyszedł na przeciw niego, a u progu czekał nań Świnka.
Izba dosyć duża, w której proboszcz zwykł był przyjmować, tak była ubogą i ze wszelkich ozdób ogołoconą, jak na owe czasy przystało. Stół i ławy, krzyż na ścianie, kropielnica u drzwi,