Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

nieopodal odedrzwi police, na których kilka kubków stało garncarską robotą.
Płomię ogniska rzucało blask na stojącego na przeciw w sile wieku męzkiego Jakóba Świnkę, na którym świeżo przywdziana suknia ciemna, krojem świeckiemu duchowieństwu właściwym, sprzeczała się niemal z rycerską postawą człowieka, co niedawno jeszcze chadzał we zbroi.
Szlachetne oblicze, czoło wyniosłe, spojrzenie śmiałe i jasne, usta uśmiechnięte łagodnie, twarzy nadawały wyraz obudzający współczucie i poszanowanie.
Każdy co go widział czuł, że to był mąż niepospolity, wybraniec, obdarzony rozumem i siłą woli, bez której sam rozum nie waży nic.
Coś jeszcze nieśmiałego było w nim, jakby ze swem nowem powołaniem nie obył się dosyć a musiał na siebie pamiętać.
Ujrzawszy kanclerza Świnka, obie ręce podniósł uśmiechając się doń.
— Ojcze Wincenty — rzekł — oglądaj we mnie cud Boga wszechmogącego, Szawła, któremu Pawłem zostać kazano, niegodne naczynie, którem czerpać chce Bóg i wylewać najdroższe dary swoje. Non sum dignus! wołałem z głębi duszy mej i wołam, alem uledz musiał woli Ojca Świętego. Cóż wy na to? co wy, starzy, zasłużeni, godniejsi nademnie — powiecie?
Prawym mężem był ks. Wincenty, a od wszel-