drugą na ramieniu — mówiąc — Idź! wysyłam cię i błogosławię. — Idź! rozkazuję ci!
Takem wreście uledz musiał, i o to mnie widzicie ze drżeniem idącego na stanowisko moje.
O. Wincenty słuchał z żywem przejęciem się i łzami na oczach.
— Wola Boża w tem jest — rzekł — a ja się szczególniej cieszę, że się ona teraz objawiła, bo przyniesiecie prędką pociechę panu naszemu, a mnie uwolnicie od obowiązku ciężkiego podróży do Rzymu.
Świnka zbliżył się ku niemu ciekawie.
— Tak jest — kończył kanclerz — pan nasz Przemysław, który wielce boleje nad tem, iż od tak dawna stoi osieroconą ta stolica, wysyłał mnie o to z listami i prośbą do Ojca Świętego, aby co rychlej ją obsadzić raczył.
— A miałże kogo na myśli? — zapytał Świnka.
— Nie... Oto są listy, patrzcie i czytajcie. Ziściły się życzenia jego, pragnął męża silnej woli a takiego w Was, Bóg mu daje.
Świnka zadumany ręce załamał.
— O dziwne losu zrządzenie! — zawołał. — Jest tamu[1] lat około dziesięciu, gdym na dworze książecym bawił. Był podówczas ów pobożny, istnie świętej pamięci pan Kaliski, książe Bolesław. U stołu mowa się wzięła o ziemi tej i jej losach. Ktoś, nie pomnę, rzekł że znowu ją pod jedną koronę na głowie Przemysława zjednoczyć
- ↑ Błąd w druku; powinno być – temu.