Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

iż podróż swą skończył tak szczęśliwie nawet za granicę się nie wychyliwszy. —
Świnka nie zbyt spieszył — ciągnęli małemi dniami. Było to jakoś w pierwszej połowie Grudnia, zima się dopiero rozpoczynała, gruda ostra przykrą czyniła drogę, której śnieg jeszcze nie okrywał. Jechali zmuszeni zatrzymywać się dla podbitych koni i dla podków gubionych. Stawali więc spoczywać mimowoli.
Miał czas towarzyszący nominatowi kanclerz szeroko się z nim rozmówić o potrzebach kościoła i kraju, o wszystkiem, co dolegało i co było do naprawy.
Po drodze zamierzał Świnka skromnie i po cichu odwiedzić Poznań, pana swojego powitać i prosić go, aby przybył na uroczyste wyświęcenie, które natychmiast odbyć się miało.
Przodem wysłani do Gniezna gońce, do Biskupów i do księcia, mieli ich wszystkich wezwać do Kalisza.
Nie chciał zwlekać objęcia stolicy swej Świnka, bo ta i tak za długo już opróżnioną była.
Po drodze nie minęli żadnego kościoła i klasztoru, do którego by nie wstąpili, korzystał i z tej podróży nominat, aby bliżej poznać stan duchowieństwa i kraju.
Niespodziewanie zjawiając się, trafiał na otwarte rany, których pokryć nie miano czasu.
W klasztorach, jak mówił Świnka, panowała