Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

stojąc! Dałem wam się schronić nie po to, abym słuchał obelżywych wyrazów na pana mego. Chcecie spocząć, milczeć nakazuję. — Dość tego.
— A wiecież za co ja wołam o pomstę do Boga i dla czego milczeć nie mogę? Wiecie, co się stało? — rzekł Zaręba.
Kanclerz przystąpił doń niespokojny, wołając:
— Stało się co? mów?
— Stało się, — krzyknął Zaręba ręce do góry podnosząc, — to, na co się zdawna gotowało! Wiedziałem, że się to tak skończyć musi...
Dzisiejszej nocy z rozkazu księcia służebne udusiły Lukierdę!
Okrzyk zgrozy dał się słyszeć z ust wszystkich.
— Nie może to być! potwarz jest! — zawołał kanclerz.
— Potwarz!! — zaśmiał się Zaręba dumnie. — Ja wracam z tamtąd, jadę z Poznania! Jedźcie, posłuchajcie, w ulicy wam lud powie co się stało! Zabójstwo było jawne, wie o niem cały świat. Jęczy lud wszystek.. Tak! zaduszono nieszczęśliwą!
Zaręba jęknął, uderzył się w czoło, rzucił ku drzwiom i jakby spełniał obowiązek rozwożąc wieść o morderstwie, siadł na koń z towarzyszem, lecąc dalej.