Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziś z nią skończemy... Ty musisz! Ja mogę a żebyś ty nie chciała? On czeka na to, kazał, nagrodzi. Nikt słowa nie powie... Umarła i po wszystkiem...
Piła zamyślona Bertocha, a po głowie się jej kręciły klejnoty i łańcuchy — i rozkaz księcia i zapewniona bezkarność łatwej zbrodni.
Ciągłe rozmowy o śmierci blizkiej, a nieuchronnej Lukierdy, uczyniły ją prawie obojętną na nią.
Mina czytając z niej, coraz pewniejszą była swego. Wybiegła prędko podpatrzeć co robiła Lukierda.
Jak zwykle w izbie jej sypialnej jedna lampka płonęła przed obrazem, druga na stole. Mroki panowały po kątach. Szerokie łoże z rozwartemi oponami jeszcze stało puste.
Księżna chwiejąc się chodziła po izbie ciemnej. Przyklękła raz przed obrazem Matki Boskiej, złożyła ręce, modlić się zaczęła i szlochała. Padła na ziemię, a gdy podnieść się chciała, musiała chwycić za ławę i z ciężkością wstać mogła.
Godzina już była, w której do snu szła zwykle, lecz z pójściem do łoża zwlekała. W niem sen ją nie brał, a jeśli skleił powieki, przerywały go marzenia. Zrywała się płakać, jęczeć, czasem zanucić i znowu paść na poduszki.
Mina do połowy drzwi rozwarła, rzuciła okiem