Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

Szeptały już z sobą zgodne.
Bertocha, gdy raz na to przystała, także co rychlej skończyć chciała, uwolnić się od oczekiwania, które ją męczyło.
Mówiła sobie, że najpierwsza natychmiast pobieży do księcia i da mu znać, że chora pani — umarła...
Wstała chcąc iść.
— Czekaj — zatrzymała ją Mina — siedź tu — pójdę, zobaczę... Nie trzeba jej płoszyć. Niech się położy i zadrzemie. Tak będzie lepiej i łatwiej.
Powtórnie wybiegła Mina i przysunęła się do drzwi.
Lukierda chodziła znowu, nuciła coś półgłosem, słaniała się jak wprzódy, chwytała za piersi i głowę.
Wysłała do niej jedną z dziewcząt, aby jej godzinę snu przypomniała.
Śmiało weszła nawykła do obchodzenia się z księżną bez względu na jej dostojność i chorobę jedna z najzuchwalszych służebnych.
Stanęła zakładając ręce na piersiach.
— Czas wam spać! — odezwała się. — Lukierda spojrzała na nią bez odpowiedzi.
— Czas iść spać! — powtórzyła — a to my dla was na nogach być musiemy! No — czas spać! — zawołała raz jeszcze głos podnosząc i szydząc.
Księżna nic nie odpowiadała. Chodziła powoli,