wadził do sypialni, sam zaś natychmiast — poszedł do sypialni królowej.
Zastał tu jeszcze wszystko jak było przed chwilą. Bertocha tylko usiadła na ziemi, nie mogąc się już na nogach utrzymać. — Dziewki cisnęły się do kątów i popadały na ławach. Trup leżał pokurczony, zastygły, siny i blady...
Łoże poszarpane, poduszki zmięte i podarte, na jednej z nich plama krwi świeża świadczyły o popełnionej zbrodni.
Ks. Teodoryk stanąwszy u łoża, choć jako duchowny, codzień się niemal z widokiem śmierci spotykał, zdrętwiał ze strachu i oburzenia. Łza mu się zakręciła w oku, ale nie czas było boleć, należało pana ocalić i dom książęcy od poszlaku zbrodni oczyścić.
Ksiądz natychmiast rozkazał Bertosze i sługom przyodziewać zwłoki i ułożyć je tak, ażeby śladów gwałtu na nich nie było.
Wszystkie one co na żywą nie lękały się rzucić, teraz zmarłej dotykać się bały — lecz ks. Teodoryk znalazł w sobie dość siły, aby nakazać posłuszeństwo.
Głos jego, suknia, trwoga, która ogarnęła służebne, zmusiły je, iż przystąpiły do zwłok, a Bertocha pierwsza poczęła ręce wyciągać, składać i powieki zamykać.
Do drzwi doszedłszy zawołał ksiądz Teodoryk na komorników, który[1] się pobudzili, i u progu postawił ich na straży, jednego wysłał do kościoła.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – którzy.