Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

zamek wjeżdżali po raz pierwszy, jak ona drżąca, blada, szła klęknąć u tego ołtarza, przed którym teraz leżała bezduszna.
Nim Przemysław doszedł do drzwi kościelnych, z których coraz głośniej rozlegał się płaczliwy śpiew księży, wszystkie siły jego się wyczerpały, musiano go w progu podtrzymywać, aby nie padł. Chciał tu stanąć, wiedziono go dalej, dalej aż pod samą tę trumnę na podwyższenie, z którego twarz jej miał ujrzeć.
Gdy nareście wstąpił na stopnie siedzenia i rzucił okiem na blade lice — zdało mu się, że usłyszał głos wychodzący z ust zamkniętych:
— Przebaczam ci — lecz Bóg...
A z głębi kościoła przynosił mu szmer tłumu słowa Zaręby:
— Karan będziesz śmiercią gwałtowną, jaką poniosła ona...