Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

Z dawnych czasów wiedział to Zaręba, iż Sędziwój ząb miał do księcia, choć płaszczył się przed nim dla łaski. Temi pokłony i pochlebstwy doszedł do tego, że mu kaliski zamek zdano. Tego mu było za mało.
Wojewodą w Poznaniu i u boku księcia chciał być, aby nim zawładnąć.. a to mu się nie powiodło.
Przy pozorze rubasznym, Sędziwój skryty był i zręczny, a całkiem się nigdy nie zwierzał nikomu.
Zdziwiło go, iż wywołany Zaręba jawny wróg księcia, śmiał mu się tu stawić w chwili, gdy właśnie gotował się na przyjęcie jego.
Nie na rękę mu to było — sądził wszakże, iż może ukorzony i żałujący porywczości swej, chce przez niego prosić o przebaczenie.
Zaręba śmiałym krokiem zbliżał się ku niemu, z dawną poufałością, dziś już nie właściwą, bo jeden był teraz u góry, a drugi spadł nizko.
— Niezaprzecie się mnie przecie, w niedoli mej? — odezwał się przybywający.
— Dziwić się muszę — odparł Sędziwój — iż macie odwagę mnie urzędnika z książęcego ramienia i sługę jego, do dawnej wyzywać przyjaźni.. Głoszą cię wszyscy wrogiem naszego pana.
— I jestem nim — rzekł głośno Zaręba — Wy, panie Kasztelanie, — dodał kładnąc przycisk na tytule — nie bądźcie zbyt dumni z łaski, jaką macie u pana! Co mnie spotkało wczoraj, wam