pomiata, książęciem będąc, potem na karki wsiędzie.
Mów ąc[1] to Zaręba ciągle na Sędziwoja spoglądał, badając skutku swej mowy. Kasztelan nie pokazywał po sobie nic, oprócz niepokoju i zniecierpliwienia.
Michno zmienił nieco mowę.
— Za długoletnie służby wasze, nie możecie się wielkiemi łaskami Przemysława pochwalić — rzekł — Bolesław Pobożny was za życia uczynił Ochmistrzem swego dworu, należało się wam już coś więcej niż kasztelania kaliska...
— Należało mi Województwo — wyrwało się Sędziwojowi — nie komu ino mnie. Stała mi się niesprawiedliwość!
— Przemysław wam nie sprzyja — dodał Zaręba — służba wasza idzie marnie.
W tem przerwano im rozmowę. Zaręba zabiegliwy a nieustraszony, choć się zbliżała chwila przyjazdu księcia, wieczorem znowu powrócił do Sędziwoja.
— Cóż? wy tu jeszcze? — zapytał go Kasztelan. — Toć to szaleństwo! Gdyby kto ze dworu księcia nadjechał, a zobaczył was?
— Tego mi właśnie potrzeba — rzekł Zaręba obojętnie. — Mam tam dużo przyjaciół, których bym rad widział.
Sędziwój był nastraszony tém zuchwalstwem.
— Natkniesz się na kogo, co cię może wydać
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Mówiąc.