domił Przemysława, iż wypadkiem wpadł na poszlak o przechowywaniu się Zaręby na zamku, i o porozumieniu jego z Kasztelanem Sędziwojem.
Przemysław zrazu zaprzeczał temu, wierzyć nie chciał — potem namyśliwszy się, dowódcy straży, którą z sobą przywiódł z Poznania, kazał strzedz wrót i nieoddalać się od zamku.
Sędziwoj[1], którego to uderzyło, bo stało się nagle i z wyłączeniem załogi, pobiegł niespokojny do księcia, którego znalazł nachmurzonym i gniewnym.
Zwrócił się do Kasztelana żywo Przemysław, zaledwie zobaczywszy go u progu.
— Wiem o tem, — rzekł do niego — że ten niepoczciwiec, który dawno na śmierć zasłużył, Michno Zaręba był wczoraj na zamku. Okazywał się jawnie, urągając mojemu gniewowi — a wy, nie wiedzieliścież o tem?
— Nie wiem, — odparł Kasztelan bledniejąc. Na zamku wczoraj były tłumy, nie mogłem widzieć wszystkich... Wcisnął się może zuchwalec.
— Szukać go każcie, chwytać — dodał książe. — Głową mi swą odpowiadacie za bezpieczeństwo! Zaręba nie był tu pewnie bez złej myśli... To druh wasz dawny!
Kasztelan żachnął się.
— Nieprzyjaciel pana mojego, — zawołał — przyjacielem moim być nie może. W. Miłość krzywdę mi czynicie! Posądzacie mnie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.