Przemysław nie mógł się pohamować w gniewie.
— Kasztelanie, — rzekł — nie posądzam was, ale wiem, że żal macie do mnie; nie wiele polegam na was!!
— Nie miałem nigdy ani wiary, ani łaski u Miłości Waszej, — wybuchnął Sędziwój, — ja też to wiem zdawna. Za me usługi wierne coś mi więcej należało niż zamek kaliski!
— Jeśli on wam nie miły — zawołał książe — mówcie, dam go innemu. Możecie gdzieindziej szukać szczęścia!!
Dziś nie pora o tem — dołożył — dopóki kasztelanem jesteście, idźcie i każcie tropić tego łotra.
Sędziwój chciał coś mówić jeszcze, ale książe na drzwi palcem mu wskazał.
Kasztelan musiał to znieść, że jakby mu nie ufano, ludzie przyboczni księcia, strzęśli w oczach jego zamek cały, wszystkie komórki i wyżki. — Trwało to godzin kilka, w ciągu których pilno wrót strzeżono...
W trwodze wielkiej przebył je Sędziwój, lękając się, aby Zaręby nie pochwycono, lecz ani tu, ani w mieście go nie znaleziono.
Dopiero, gdy poszukiwania bezskutecznemi się okazały, Kasztelan skarżąc się głośno i wyrzekając poszedł do księcia.
Przemysław nie dał ich sobie czynić, zbył go pańsko i surowo. —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.