zdało się, iż jeśli nie siłą to głodem wziąć ją musi, gdyż Ślązacy nie mieli wyjścia nigdzie, a odsieczy rychłej nie mogli się spodziewać.
Lecz zaledwie namioty rozbito, a Tomisław czas miał się rozpatrzeć i rozsłuchać — przybył do księcia smutny, prorokując, że leżeć przyjdzie długo, bo zamek był najlepszym rycerstwem Ślązkiem silnie bardzo osadzony.
— Czekać! stać! oblegać nie myślę — przerwał mu książe. — Ślijcie do zamku z zapowiedzią, że jeśli mi się do trzech dni nie poddadzą, szturmem wezmę ich i nikogo nie puszczę z życiem.
Wojewoda próbował ułagodzić księcia, nie dopuścił mówić.
— Trzeciego dnia szturm przypuszczę, bodajbym sam w nim miał zginąć! — powtórzył.
Wojewoda musiał wyjść posłuszny jego woli.
Wysłanych pod mury z wezwaniem niemcy przyjęli śmiechami.
Urągali się wołając:
— Chodźcie — weźcie!!
Książe ledwie trzeciego dnia mógł cierpliwie doczekać i mimo przedstawień Wojewody, kazał na ranek gotować się do szturmu.
Wszystkim on, oprócz niego, wydawał się nadaremnym, lecz książe mówić o tem nie dawał i jak szalony sam pędził do boju.
Jak dzień rycerstwo, które się w końcu zapałem jego przejęło — posunęło się pod zamek.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.