Ta strona została uwierzytelniona.
leżało w dziedzińcu, z mięsem przez psy powyżeranem.
Gdy Tomisław wjechał na ten zamek, który znał za lepszych czasów, rad był, że uprzedził księcia, i co rychlej go oczyszczać kazał, aby przynajmniej w tym stanie Przemysław go nie oglądał.
Jadący za nim ziemianie milczeli, a niektórym z nich z ust wyrywały się przekleństwa.
— Pomścimy się za to! — mówili.
Nazajutrz dopiero znać dano księciu, iż mógł się na gród przenieść.
Wjechał z oczyma spuszczonemi wprost udając się do kaplicy, którą Arcybiskup, z klasztoru się sąsiedniego zapożyczywszy, jako tako przybrać kazał.
Tu pokląkłszy, uspokojony nieco, modlił się długo...