Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

go, ale do jakiegoś dumnego szyderstwa. Była przecież córką królewską, choć ojciec jej walczył o utrzymanie się na tronie.
Orszak posuwał się wśród tłumów ludu stojącego do koła jedną massą, pozawieszanego na drzewach, drabinach i dachach. Patrzano, a niekiedy z ust starszych ludzi wyrywały się krzyki, jakby ujrzeli upiora.
Kobiety zakrywały oczy, niektóre uciekać chciały, ale ścisk się nawet ruszyć nie dozwalał...
Na wieży bito we dzwony, wiała chorągiew, przodem trębacze grali na surmach, rogach i trąbach i bili w kotły, budząc wrzawę radośną.
A jednak radości obudzić nie mogli.
We wrotach kościoła stał Arcybiskup ubrany w szaty złociste, z wodą święconą i krzyżem.
Wchodzącą parę błogosławił i powiódł z sobą do ołtarza — a pieśń ogromna, zwycięzka, radośna się rozległa.
Szli — w tem Przemysław drgnął i zachwiał się, mijał to miejsce, na którem widział stojącą Lukierdy trumnę, a ona sama w wianku zielonym ze złotem, szła znowu u jego boku — zaślubiał śmierć!
Ciągnięto go do ołtarza, iść musiał. Z pośpiechem Arcybiskup widząc go tak bladym i strwożonym począł obrzęd, związał ręce, zamienił pierścienie...
Młoda pani nie zadrżała, nie zapłakała, nie