Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zaparli, z samej obawy posądzenia, że z nim trzymali, odezwać się w tej sprawie nie mogli.
Całą nadzieję pokładał na tem, że wesele trwać miało dni kilka, a w czasie godów tracić go nie godziło się, przez ten zaś czas Nałęcz.. mógł się postarać, aby go w jakikolwiek sposób ztąd wyrwać.
Więzienie z dawnych czasów było mu dobrze znane — składało się z izb w wałach i murach warownych i zamczystych. W ciemnicy jego u góry okienko małe, nie tylko człowieka ale dwu pięści razem złożonych wydobyć nie dozwalało. Gruba krata dzieliła je na czworo jeszcze.
Mieczyk jaki miał, wyrwano mu, został mu tylko nóż za nadrą skryty, a u pasa drugi mniejszy. Obmacawszy się, znalazł przy sobie kaletę, w której para garści srebrnych pieniążków leżała na dnie.
Podniósłszy się obmacał ściany, obszedł izbicę do koła. W rogu leżało trochę siana i słomy zmiętej. Do jednego murku przytwierdzony był kawał żelaznego łańcucha z obręczem, służący do okucia więźnia.
Mrówie przeszło mu po plecach.
Z góry przez otwór dochodziła go wrzawa na podwórcach, gdzie gromady czeladzi u beczek i stołów się zabawiały. Grali gęślarze, śpiewano pieśni, hukano.
Nadzieję ostatnią miał w Nałęczu. Jeżeli ten