Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

się z ciekawością i trzpiotaniem dziecinnem. Obchodziła wszystkie kąty zamkowe, rozpytywała jak umiała ludzi, przyglądała się sprzętom. Nieustannie wydawała rozkazy, a gdy tych dobrze nie rozumiano, śmiała się do rozpuku. W głosie jej było coś takiego, co nieposłuszeństwa nie dopuszczało.
Ci, którzy tu pamiętali Lukierdę, szeptali cicho:
— Podobna jest do niej, jak dwie krople wody — ale gdyby tamta tak sobie jak ona postępowała, nie umarłaby złą śmiercią.
Czy Ryksa jadąc tu wiedziała o losie, jaki spotkał jej poprzedniczkę, odgadnąć nikt nie umiał — przypuszczano, że przed nią tragiczny zgon ten utajono.


Dni weselne miały się ku końcowi, ziemianie rozjeżdżali powoli, Arcybiskup pobłogosławiwszy młodą parę powrócił do Gniezna, księztwo sami na zamku zostali.
Przemysław jakby się starał żony unikać czynnym był bardzo, wyjeżdżał na łowy, zasiadał w sądach, kazał sobie czytywać ks. Teodorykowi. Z żoną szło mu trudno.
Nie pytała o pozwolenie, gdy chciała przyjść do niego, goniła za nim ciągle, a często gdy szukał pozoru do oddalenia się, dawała rozkazy przeciwne. Przemysław ulegać musiał.