Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Natychmiast skinął na dworzan i komorników, aby się oddalili.
Ryksa czekała cierpliwie.
Dopiero, gdy pozostali sami, wstała ze swą dziecinną powagą jakąś, mówiąc do męża:
— Nam tu mogą przerwać rozmowę. Muszę na osobności mówić z wami. — Chodźmy do komory waszej.
— Późno dziś — rzekł wahając się Przemysław — rozmowę wszak możem odłożyć do jutra.
— Nie — odparła Ryksa. — Ja dzisiaj chcę mówić z wami.
I nie czekając już odpowiedzi, przodem weszła do izby sąsiedniej, drzwi otwarte zostawując za sobą.
Przemysław musiał iść za nią.
Stanąwszy w pośrodku zwróciła się do niego, jak sędzia do winowajcy, mierząc go bystro przenikającemi oczyma.
Już miała rozpocząć, gdy głosu jej zabrakło, przycisnęła rękę do piersi, a że tym ruchem przypomniała Lukierdę — książe cofnął się przestraszony.
Ryksa długo, bacznie mu się przypatrywała, oczy jej zdawały się sięgać w głąb duszy.
— Chcę od was dowiedzieć się, — rzekła głosem mężnym — prawdziwej historyi o Lukierdzie. Chciano ją taić przedemną, ja tajemnic żadnych