Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła ramionami, usta wydęła pogardliwie.
— Jakże śmiała jedna dziewka jakaś z księżną chcieć się równać? prawa jakieś rościć? A wy, jak na to mogliście pozwolić?
— Wiecie wszystko — przerwał jej Przemysław — z gniewem — po cóż pytacie mnie?
Nasłuchaliście się już baśni na zamku, przyniosły wam je baby usłużne. — Wierzcie im sobie, gdy chcecie.
— Ja właśnie prawdy chcę od was, aby nie być zmuszoną im wierzyć, — odparła chłodno Ryksa. — Więc, mówcie.
Przemysław przeszedł się po ciasnej izbie. Ile razy spojrzał na tego żywego upiora stojącego przed sobą, na te oczy zimne, szklanne, ostre, które się w niego wpijały, dreszcz przechodził po nim.
— Czego chcesz odemnie! — zawołał zrozpaczony. — Ja sam nie wiem spełna, co i jak się stało! Lukierda tęskniła za swojemi, niczem jej nie można było zaspokoić. Płakała, zabijała się łzami.. Odpychała mnie, nie cierpiała.
— A wy?
— I jam ją w końcu znienawidzieć musiał — odpowiedział Przemysław. Nie na to mąż jak ja niewiastę bierze, aby mu ona płacz do domu codzienny wnosiła. Nie miałem potomstwa, nie mogłem go mieć — nie żyłem z nią.
Ryksa stojąc nieruchoma z oczów go nie spusz-